Co prawda tylko na weekend - ale zawsze. Wybraliśmy się na zachód – do Naukluft
National Park.

Szutrowe drogi, kreujące pióropusz kurzu za autem to
standard. Jak się mija pióropusz auta z przeciwka to nic nie widać.
Pędziliśmy, aby zdążyć znaleźć nocleg przed zmrokiem,
no może z wyjątkiem drobnego przystanku na rozmowę z osłem czy tutejszymi krowami.
Brama do parku zamknięta, otwieramy ją już po zmroku,
czytajac napis „no entry after sunset”.
No ale coż zrobić, siła wyższa – będziemy czujni po drodze. I rzeczywiście trzeba było; jechaliśmy na zgaszonych światłach, 10 km/h wśród
zebr Hartmana (zebra górska) i antylop. Wyłaniały się zewsząd. Okazało się, że wzdłuż drogi
jest strumyk i zwierzęta schodzą z gór po zachodzie słońca, aby zaspokoić pragnienie.
Po godzinie dotarliśmy na camping. Byliśmy jedynymi gośćmi
w tym miejscu, a raczej istotami ludzkimi (bo był to camping bezobsługowy i bezprądowy). Noca mielismy tylko jednego gościa z paskowanym ogonem.
 |
nasz nocny gość |
 |
a to juz o poranku |
Rano przy sniadaniu towarzyszyły nam różne ptaszki, które
na wieść o polskiej owsiance górskiej extra ze sklepu w Sulminie, zleciały się
bardzo licznie. Potem ruszyliśmy w góry. Było jak zwykle gorąco. Właziliśmy skalistymi ścieżkami w górę. Tam czekała na nas nagroda: skaliste szczeliny wypełnione
krystalicznie czystą wodą. Maciek zaraz się ożywił i założył okularki. Dzieki nim zobaczył
cumujące na dnie 20cm kijanki w kropki.
 |
płatki owsiane ze sklepu w Sulminie - doskonale na sniadanie |
 |
to rozumiem - kapiel ! |
 |
opuszczamy góry |
 |
bacznie obserwowani przez mieszkańców |
 |
i dalej w drogę na pustynię |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz