music

poniedziałek, 11 lutego 2013

Nareszcie w drogę



Co prawda tylko na weekend  - ale zawsze. Wybraliśmy się na zachód – do Naukluft National Park.
Szutrowe drogi, kreujące pióropusz kurzu za autem to standard. Jak się mija pióropusz auta z przeciwka to nic nie widać.  Pędziliśmy, aby zdążyć znaleźć nocleg przed zmrokiem, no może z wyjątkiem drobnego przystanku na rozmowę z osłem czy tutejszymi krowami.
Brama do parku zamknięta, otwieramy ją już po zmroku, czytajac napis „no entry after sunset”.
No ale coż zrobić, siła wyższa  – będziemy czujni po drodze.  I rzeczywiście trzeba było;  jechaliśmy na zgaszonych światłach, 10 km/h wśród zebr Hartmana (zebra górska) i antylop.  Wyłaniały się zewsząd. Okazało się, że wzdłuż drogi jest strumyk i zwierzęta schodzą z gór po zachodzie słońca, aby zaspokoić pragnienie.
Po godzinie dotarliśmy na camping. Byliśmy jedynymi gośćmi w tym miejscu, a raczej istotami ludzkimi (bo był to camping bezobsługowy i bezprądowy). Noca mielismy tylko jednego gościa z paskowanym ogonem.





nasz nocny gość

a to juz o poranku




Rano przy sniadaniu towarzyszyły nam różne ptaszki, które na wieść o polskiej owsiance górskiej extra ze sklepu w Sulminie, zleciały się bardzo licznie. Potem ruszyliśmy w góry. Było jak zwykle gorąco. Właziliśmy  skalistymi ścieżkami w górę. Tam czekała na nas nagroda: skaliste szczeliny wypełnione krystalicznie czystą wodą. Maciek zaraz się ożywił i założył okularki. Dzieki nim zobaczył cumujące na dnie 20cm kijanki w kropki.

płatki owsiane ze sklepu w Sulminie - doskonale na sniadanie







 






to rozumiem - kapiel !

opuszczamy góry

bacznie obserwowani przez mieszkańców


i dalej w drogę na pustynię


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz