W ostatnich dniach maja wybrałem się do rodzinnego kraju !
Patrzę ja z góry na ten szary polski chaos – „to Gdańsk –
nasz Gdańsk” - śpiewał kiedyś mały Maciek na zajęciach z muzyki. Otóż wyżej
wymieniony przywitał mnie majową mżawką i mglistym zimnem. Patrzę z samolotu na
ten wyłaniająca się urbanistyczny kociokwik i kanonadę marzeń miejscowych samorodnych
budowniczych ogródków działkowych „Budowlani 1 i Budowlani 2”. Muszę przyznać,
że namibijskie slamsy mają zdecydowanie bardziej nowoczesną i jednorodną
strukturę. Króluje tam ocynk i nikt z tym nie polemizuje; ani kartonem, ani
blachodachówką czy deseczkami pomalowanymi
starym olejem z malucha – tu za to,
każdy wie lepiej jak wygląda najlepszy domek działkowicza.
Hmmm - mżawki to ja nie widziałem od poprzedniej jesieni, w
ogóle zapomniałem, ze może być coś tak niekonkretnego. No nic myślę sobie, nie
wszędzie musi świecić słońce. Jak już wysiadłem i zziębnięty dotarłem do
karuzeli z walizkami, wszyscy zaczęli gadać po polsku – gdzie oni się tego nauczyli? I gadają i gadają – obok mnie, jakieś białe mzimu tonem
niekończącej się pretensji, opisuje drugiemu mzimu, jak wnioskuję - zachowanie
trzeciego mzimu, w stosunku do tego pierwszego. Ktoś narzeka, coś tam pod nosem
marudzi, ze długo, że gdzieś było szybciej. No to po coś tu panie przyleciał jak ci nie pasuje? Właściwie można narzekać na wszystko, tylko
po co? No to chyba już się zmęczyłem. Jadę z lotniska do domu i widzę ten
bezład, brak otwartych przestrzeni, kupy reklam wszelkiej maści i domów, gdzie
kto może. No nic - najważniejsze, że już w domku.
Co by tu zrobić aby się szybko zaaklimatyzować po tym ciężkim z ziemią
zderzeniu, trzeba by z Arkiem wyskoczyć
do lasu!, no i to może nawet rowerkiem. Wyciągam ci ja zakurzony jednoślad i widzę, że
coś mu się nóżka obluzowała i powietrze uszło, wraz z zimowym mrozem. No tak,
ale klucze to ja mam w kraju wiecznego słońca, no i pompkę oczywiście też – a
bez kasku to dam radę. Trzeba sobie
jakoś poradzić, inna pompka - nie pasuje, ale się nie poddam! – próbuje dymać, a tu w tym wysiłku użarł mnie komar. Zaczynam grzebać w
pamięci, gdzie jest siatka na komary? No i Malaron – no tak - też tam w Afryce. Co te
komary takie wielkie ? Nad Zambezi nie przypominam sobie takich gigantów.
Nieważne - wreszcie wyruszam ze swiezymi bomblami. Przy
boisku jakiś śmiały kundel chce mnie dziabnąć w łydkę, a spadaj szczekaczu!
Patrzę na zabudowany, zniszczony i rozgrzebany krajobraz i myślę sobie, że tu, w
tym kraju jest wszystkiego za dużo: za dużo domów, za dużo niedokończonych
tematów, za dużo reklam, za dużo aut, za dużo pieprzenia o niczym, za dużo SZCZEKANIA. Właściwie to wszyscy na coś szczekają lub o coś, i albo trzeba mieć to w "tyle", albo włączyć się do mainstreemu. Na narzekanie to szkoda czasu,
ale tak naprawdę to powodów tu nie brak. Każdy sobie chętnie ponarzeka, aby
upuścić sobie trochę psującej się krwi. Ja to wybieram wersje mieć w "tyle" – i to
tam gdzie najciemniej. No nareszcie w lesie; cisza, szum drzew
i spokój… Słyszę trzask gałęzi! - Oooo! słoń myślę sobie. Jakież mnie zdziwienie ogarnia, kiedy zza krzaków
wyszedł biały człowiek w dresie. Co on tu do cholery robi? Chce mi humor
popsuć?
Chyba ja się już
tutaj za bardzo nie nadaję. Na emeryturkę to chyba trzeba będzie się przenieść do kraju Hakuny
Mataty – tak, by zachować świeżą krew do
końca.
Poza przyjaciółmi, rodziną i wspomnieniami
to niewiele mnie tu trzyma. Wręcz odraża mnie atmosfera politycznego odoru, nonsensowność,
bicie piany (kiedy życie takie krótkie), i żałosna perspektywa
prowadzenia smallbiznesu w dżungli biurokratycznego przyjaznego pańtwa.
Na deser - fakt z ostatniej chwili:
Otóż po przebyciu wielu krajów Afryki południowej, w ryja bez
ostrzeżenia dostałem właśnie tu, na dobrze mi znanym Osiedlu Kowale, w sobotnie
przedpołudnie 15 czerwca.
Makumba spiewaaaa:
W wasz piękny kraj
Ja dostać raz w zęby
Gdy iść po ulicach
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz