Ostatnio nawiedzili nas gościę z Azji – Koreańscy emeryci.
Bardzo miła trójka podróżników: 2 panów i jedna pani. Wizyta ta pozostanie na
długo w naszej pamieci jak i współmieszkańców.
Pierwsze śniadanie rozpoczął jeden z panów, który jako
jedyny „znał” angielski, wykrzykując do czarnej pani podającej : I want beer!
Pani mu wskazała lodówkę ze skarbonką, wiec obruszany poszedł w tamtym
kierunku. W tym czasie drugi załadował sobie na talerz połowę wystawionego
ciasta i przyłożył całą dostępną w tym dniu mortadelą. Jak wrócił ten drugi
usiadł z resztą ciasta i krzyczy: I don`t have ham! Pani natomiast nie odezwała
się przez całe sniadanie – jej blada jak wapno twarz, niczym wyrzezbiona w białym marmurze, nie zdradzała
jakichkolwiek emocji .
Po śniadaniu "znający" angielski położył się na chez-longu
przy naszym pokoju podczas gdy drugi (nieborak z krótszą nogą) zaczął podlewać
wszystko od roślin po posadzkę, karmnik, stoły, a następnie zajął się obsługa
basenu, zabierając tym samym prace personelowi.
Po zakończeniu tych prac wszyscy przygotowali się do wyjścia do miasta.
Panowie ubrali się w stroje safari (spodnie, koszulki,
kapelusze rondem) tyle, że w biało – niebieską kratkę. Pani za to ubrała się
w przewiewna suknię do ziemi, na twarz założyła białą chustę podpięta do
kapelusza (jedną z przodu, drugą z tyłu), na to wielkie jak 2 pomarańcze przeciwsłoneczne okulary, na ręce długie białe rękawiczki i do tego
czerwony parasol do reki. Wszyscy założyli plecaczki i wyruszyli gęsiego:
najpierw „znawca” angielskiego, potem kulawy a na końcu pani z parasolem. Co
ciekawe, w tej samej kolejności spotkałem ich kilka godzin później w mieście na
szerokim deptaku.
Aby nie używać słowa Korea – w ich sąsiedztwie,
postanowiliśmy znaleźć słowo zastępcze. Janek zaproponował „kije” od wiodącego
procenta pojazdów z tego kraju. Posługując się tą ksywa mogliśmy spokojnie
komentować różne dziwne zachowania współmieszkańców.
Wczoraj wcześnie rano Maciek wstał i spojrzał przez okno i
obudził nas newsem:
- "Kije wyjeżdżają!"