Na razie tyle relacji z naszej podróży. Opisy muszę przerwać, bo wyruszamy na kolejną daleka wyprawe. Mam nadzieje, ze zostawiłem dość lektury. Pozostały mi jedynie do opisanie niezwykłe świeta Wielkiej Nocy w Misji polskich sióstr.
Kochani, W tym blogu postaramy sie na bieżąco opisywać nasze przygody na Czarnym Ladzie. Autorem tytułu jest Maciek. Myślę, że tytuł doskonale opisuje całokształt naszych ostatnich poczynań. Piszcie też do nas !
music
sobota, 20 kwietnia 2013
Z7 Powrót do Namibii
Do Misji Polskich Sióstr Najświętszego Imienia Jezus w
Katimie Mulilo dotarliśmy bez większych trudności, zapuszkowując się 8 godzin w naszej Toyocie. Jedyne co po
drodze nam się przydarzyło to radar w Zambii. Szefowa radiowozu chciała nas
konkretnie z charge`ować, ale się nie dałem
i wszedłem z Panią Władzą w dłuższa dyskusję. Po jakichś 20 min doszliśmy do tego, że zamiast
mandatu to pani potrzebuje kasę na wodę, bo jest gorąco. Ochoczo chciałem
ruszyć po piątkę wody z naszego bagażnika, ale pani skonstatowała, że chyby za
nisko się wyceniła i sprostowała, ze wszyscy (3 os) chcą na kurczaki i Colę. No
to ja do pani, żeby w takim razie wypisała mandat, bo prywaty wspierać nie
lubię. No to pani ze ona tylko discousing. No to jak discousing to ja potrzebuję
na paliwo. I tak po kolejnych 20 min pojechaliśmy dalej, życząc pani miłego
popołudnia. Kolejny drobiazg spotkał nas na granicy, gdzie lekko nieprzytomna
urzędniczka namibijska, zaczęła nam w paszportach skracać wizy. Kubie zabrała
miesiąc. Jak mi zabrała 2 tygodnie, to się wkurzyłem (no bo niby jak ja mam 2
tygodnie wcześniej wyjechać niż moja rodzina) i wróciłem wpychając się w
kolejkę - klaruję pani, ze to mi nie odpowiada. Pani miękkim ruchem ręki
pokazała mi drzwi, dzięki którym po przejściu kilku pomieszczeń, znalazłem się
przed jej monitorem, widząc czoło kolejki za szybą. I klaruje pani dalej, że
zabiera mi cenne dni pobytu w tym pięknym kraju. Ona popatrzyła na mój paszport
mętnym wzrokiem i odezwała się w te słowa:
Dobrze, że Pan przyszedł, bo te literki w tych pieczątkach są tak małe,
że wcale ich nie widzę - zapomniałam
dziś okularów z domu – to do kiedy mam panu wpisać?
Z6 Nad Carib Lake
Droga okazała się koszmarnie długa, a jej ostatni odcinek był jakimś nocnym Dakarem. Nie mieliśmy dokładnej mapy, więc tak naprawdę to nie wiemy do jakiej miejscowości dotarliśmy. Grunt, ze był camping – a my tak naprawdę potrzebowaliśmy jednego – odpoczynku ( bez siedzenia w samochodzie). W Afryce jest wszędzie daleko i optymistyczne europejskie liczenie km i czasu na nic się tu nie zda.
Jest camping, jest basen, jest jezioro - jest super. Kolejny dzień na tym campingu był pasmem rozkoszy. Wykwintne śniadanie na werandzie z widokiem na jezioro, zabawy w basenie, spacer na przystań, pyszna kolacja. Kuba tak zaangażował w zabawy w basenie, ze spędził tam z chłopakami 5 godzin. Po zmroku nadal był w tym basenie tyle ze w rogu i już nie było mu do zabawy. Jego skora przypominała rozżarzony piec . Ale warto było, tym bardziej, ze do zabawy włączył się pewien niezwykle uzdolniony pies. Niby mały kundelek a świetnie odbijał piłkę, stopował piłkę kiedy uciekała i informował, ze jest zatrzymana - szczeknięciem. Sam regulował temperaturę swojego ciała – zanurzając się co 15min do basenu. Słowem sielanka. Oczywiście będziemy musieli to odpokutować siedzeniem cały kolejny dzień w aucie, aby dojechać do Namibii – ale warto. Spacerem wybieramy się do wioski i porciku rybackiego. Katamarany z wielkimi podbierakami, stoją przy brzegu. Połów był w nocy, teraz tylko prace porządkowe. Główny „rynek” wioski to klepicho, wokół których skupia się wysoko wyspecjalizowany handel, tzn. u tego kupisz to, a u tamtego tamto – i dzięki temu, każdy ma zajecie. Szkoda, ze jutro musimy wyjeżdżać.
Z5 Livingstone
To miasto założono przez Pana Livingstone, po odkryciu i
zachwyceniu się pobliskim wodospadem Victoria Falls. Wszędzie widać ślady
angielskiej przeszłości (bardzo mi to przypomina Gambię, ze względu na stan
tych reliktów). O nic nie dbają - to nie to co nasza Namibia, gdzie wszystko
odmalowane dla turystów. Biali to tylko turyści. Kiedyś było odwrotnie, czarny
musiał mieć specjalny papier, ze idzie do konkretnej pracy aby wejść do miasta
(ale oczywiście tylko na dzień).
Wszyscy friendli, ale syf to tu macie. Taki hotel zapuścić,
przecież to ruina, a kiedyś mieszkała tu królowa Victoria. Teraz każdy snob by
tu zamieszkał (przecież nie ma tu wcale hoteli). Idziemy zakurzonymi ulicami,
wśród zakurzonych straganów i domów, które pamiętają zupełnie inne miasteczko.
A przed dalsza droga hop do wody :-) |
Z4 W Mokuni - wiosce ludu Tonga
Nawet się nie spodziewałem, że tylu będę miał przyjaciół w
tej Zambii – my friend to bardzo powszechny zwrot. Zajeżdżamy do małej wioski,
ale okazuje się, że bardzo starej. Podobno założonej w XVw. Wszyscy bardzo
friendly, rozmowni. Wypytują nas o
imiona, próbują nawiązać kontakt z Maćkiem, który dzielnie odpowiada na ich
pytania – aż wreszcie ląduje u jednego na kolanach. Pytają czy znamy jakiegoś
Mariu, nie wiem o co chodzi. Jeden pokazuje mi mięśnie na ręce. A o Pudziana
wam chodzi, no jasne że znamy. Okazuje się, ze był u nich (ale po co?). We
wiosce całe życie kwitnie wręcz na ulicy (klepisku bardziej). Wszyscy gadają,
muzyka gra – najgłośniej co ciekawe z salonów fryzjerskich. Idziemy zobaczyć
jak wygląda tancbuda. Buda jak buda, w środku
klepicho, na ścianach lustra i
automat do muzyki. Za 50 ichnich groszy jeden kawałek ze skrzeczącego głośnika.
Dwie młode dziewczyny własnie wrzuciły – musimy wyjść bo power za mocny.
Z3 Banji Jumping
Z moją poodklejana siatkówka i krzywym kręgosłupem to się
niestety nie kwalifikuję. A taką miałem ochotę poczuć ten moment przełamywania
własnego strachu a potem wspaniałego lotu. To drugie na świecie co do długości
banji – ma 100m długości a raczej wysokości. Skakało tu wielu. Maciek pokazuje
zdjęcie Berry Grillsa. No to byłoby coś,
naprawdę wysokość mostu robi wrażenie.
Innych chętnych u nas w namibijskiej rodzinie niestety nie
ma na wydanie 130$, więc pozostaje nam sekundować chińczykowi: Three, two, one
– JUMP!
No niżle poleciał, łał! - jak on sprężynuje – z 50m w górę i znów nad wodę i znów do góry. Chyba ma już żołądek w ustach.
No niżle poleciał, łał! - jak on sprężynuje – z 50m w górę i znów nad wodę i znów do góry. Chyba ma już żołądek w ustach.
Panowie do niego zjeżdżają, wypionowują i wciągają na górę.
Wręczają mu dyplom i film ze skoku. Chińczyk nadal nie może przemówić ani
słowa.
Z2 Victoria Falls
Chobe River rzeka wpada do Zambezi River, a między Zambezi a Chobe jest śmieszny kawałek Namibii, pomiedzy Zambia a Botswaną. Niemcy zawsze lubili sobie zostawic jakis korytarz do przyszłej ekpansji. Na rzece Zambezi jest
największy wodospad Afryki - Viktoria
Falls. Widok ogromnej ściany wody zapiera dech w piersi, wszystko wkoło w
mokrej mgle. Co ciekawe woda nie spada z góry jak przywykliśmy podziwiać np.
wodospad Kamieńczyk. Woda spada w dół – ziemia pękła wskutek ruchów
tektonicznych i wody Zambezi wpadają w powstałą czeluść.
Subskrybuj:
Posty (Atom)