music

niedziela, 14 kwietnia 2013

B4 - Do Chobe Savuti NP






Następny dzień rozpoczął się niezwykłymi śpiewami ptaków i żółtym, ciepłym wschodem słońca  – i nie zapowiadał niczego nadzwyczajnego.
Wielka kupa przy naszym obozie przypomina o wczorajszych wieczornych odwiedzinach. 
Śniadanko pod drzewem, pakowanko i ruszamy dalej. Planujemy przejechać przez kolejny, przyległego do Moremi Park - Chobe Saveti. Mijamy ziewające hipopotamy, powolne szare słonie, skoczne antylopy.
Wybieram drogę prosto na północ,  jakby ktoś wyznaczył ją  strzelając z łuku na odległość kilkudziesięciu km,  zgodnie z południkiem .  Droga ta pozwoli nam na unikniecie cofania się o trzydzieści kilka km w terenie (a paliwa przez najbliższe 300km na pewno nie dokupimy w tej dziczy) Z tej drogi przebijemy się droga prostopadłą do innej drogi, która prowadzi wjazdu do Saveti.
Podążamy na północ po wertepach, w piasku i błocie, nie spotykając nikogo z wyjątkiem secretary birda. Nie widać natomiast tej drogi łączącej.  Jadę dalej w nadziei, że na granicy parku będzie droga techniczna do obsługi Parku.  Dojeżdżamy do miejsca, gdzie droga prosta jak drut jest zarośnięta krzewami. Na prawo nic nie ma, a tak właściwie to powinien być narożnik parku Chobe Savuti.  Na lewo busz, na prawo busz i na wprost zarośnięta droga. Drapie się po głowie – co tu robić? Wracanie to nadłożenie prawie 100km, a od właściwej drogi dzieli nas 11km gęstego buszu.
Po wnikliwej ocenie intensywności buszu stwierdzam, ze odchodzi w prawo jakaś ścieżka słoni.    No nic, musimy choć spróbować.  Wąsko jak cholera, ale wydaje się, że przynajmniej ścieżka tu kiedyś była. Gałęzie obrysowują naszego Landcruisera niemiłosiernie, ale mozolnie posuwamy się do przodu.  Po ok. km leży w poprzek spore suche drzewo…   Chyba wszystko na nic – trzeba wracać – km na wstecznym, co za porażka : (  Gdyby nie gesty busz można by zahaczyć linę i je pociągnąć, udrożniając przejazd.  Ale kto wie, czy w międzyczasie jakiś lewek nie wyskoczy z krzaków. Próbuję popchnąć drzewo zderzakiem. Trzask łamanych gałęzi. Drzewo ledwo się przesuwa. Wszyscy czekają w napięciu czy się uda. Po kilku próbach udało się! Mozolimy się dalej przez te krzaki, co chwila wydaje się, że odwrót nieunikniony. Na kolejnym km leży kolejne drzewo…  Chwilami mi się wydaje, że tak naprawdę to my sobie tą ścieżkę wymyślamy, a tak naprawdę to jej tu nie było i nie ma. Wciskamy się w kolejne krzaki, w których na pewno nikt nas nie będzie szukał.  Atmosfera napięta na tyle, ze nikt nie chce robić nawet zdjęć.  5,5 km zajęło nam godzinę.  Co będzie dalej? Kolejne zwalone drzewo, kolejny krzak na środku – ciągle wielka niepewność; czy nie napotkamy czegoś co karze nam wracać kilka km na wstecznym i jeszcze 100km, a wtedy to nie starczy nam paliwa na dojechani do pn granicy Parku i dalej do najbliższej miejscowości ze stacją.
Na 8km łąka – hurra !
A tak naprawdę to nie wiadomo co lepsze, na łące trawa ma chwilami ok 2m i nie widać,  gdzie się jedzie. Do tego doły o głębokości nawet ponad 1m ukryte są w trawie. Słonie w porze deszczowej taplały się w błocie robiąc te doły.
Powoli, powoli posuwamy się  ale do przodu...

Łąka jest doliną, która wywija się w różne strony, to na północ, to na południe. Mam wątpliwości czy w ogóle gdzieś dojedziemy.  Wjeżdżamy w kolejny zakręt dolino-łąki, a tu  bagno. Rosną jakieś pałki i trawy w kępach. Sprawdzam nogą – trawy dość suche, powinny unieść samochód. Przejeżdżamy J
Kolejne trudne miejsce objeżdżamy górą. Oczami wyobraźni widzimy, ze ktoś tu przed nami jechał  - są 2 ślady!, które zamieniają się za chwile w jeden, żeby zniknąć zupełnie :-(
W linii prostej do drogi tylko 2,5km. Mija druga godzina jazdy. Temperatura w chłodnicy wyraźnie i niepokojąco chce dotknąć czerwonego pola  – jest południe. Wkoło wielka trawa, busz i doły.  Metr po metrze, i chyba naprawdę widać jakieś  niby ślady auta - trawa jakby zgnieciona jest kołami.
i nagle-  jesteśmy na drodze!!! Hurra !!!!!
Udało się udało, udało – przejechaliśmy .
Oglądam samochód, no nieźle się zahartował, cały w rysach. Patrzę na chłodnice, o kurde, wygląda jak koszyk z trawy – zabita na amen. Oczyszczam chłodnicę, otwieramy pudełko z kanapkami  i ruszamy w dalsza drogę.  Dziękuję dzielnej załodze, że wytrzymała ciśnienie na tym hardcore`owym odcinku. Wszystkich wybierających się w te strony informuje, ze został przetarty nowy szlak z Parku Moremi do Parku Chobe Savuti i co najważniejsze, nie wymaga opłat wjazdowych.
Przez Savuti  NP. przelatujemy dość szybko, tłumy zebr  właściwie nie motywują nas do wyciągnięcia aparatu. Mijamy wielkie baobaby i żółknące jesiennie lasy – no tak kalendarzowa jesień zaczęła się parę dni temu. Pędzimy po piaszczystych drogach. Wokoło wzgórza pełne kamieni. Musimy na wieczór dojechać do jakiegoś campingu, aby jutro ruszyć do Chobe River NP.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz