Następny dzień rozpoczął się niezwykłymi śpiewami ptaków i żółtym,
ciepłym wschodem słońca – i nie
zapowiadał niczego nadzwyczajnego.
Wielka kupa przy naszym obozie przypomina o wczorajszych
wieczornych odwiedzinach.
Śniadanko pod drzewem, pakowanko i ruszamy dalej. Planujemy
przejechać przez kolejny, przyległego do Moremi Park - Chobe Saveti. Mijamy
ziewające hipopotamy, powolne szare słonie, skoczne antylopy.
Wybieram drogę prosto na północ, jakby ktoś wyznaczył ją strzelając z łuku na odległość
kilkudziesięciu km, zgodnie z
południkiem . Droga ta pozwoli nam na unikniecie cofania się
o trzydzieści kilka km w terenie (a paliwa przez najbliższe 300km na pewno nie
dokupimy w tej dziczy) Z tej drogi przebijemy się droga prostopadłą do innej
drogi, która prowadzi wjazdu do Saveti.
Podążamy na północ po wertepach, w piasku i błocie, nie
spotykając nikogo z wyjątkiem secretary birda. Nie widać natomiast tej drogi
łączącej. Jadę dalej w nadziei, że na
granicy parku będzie droga techniczna do obsługi Parku. Dojeżdżamy do miejsca, gdzie droga prosta jak
drut jest zarośnięta krzewami. Na prawo nic nie ma, a tak właściwie to powinien
być narożnik parku Chobe Savuti. Na lewo
busz, na prawo busz i na wprost zarośnięta droga. Drapie się po głowie – co tu
robić? Wracanie to nadłożenie prawie 100km, a od właściwej drogi dzieli nas
11km gęstego buszu.
Po wnikliwej ocenie intensywności
buszu stwierdzam, ze odchodzi w prawo jakaś ścieżka słoni. No nic, musimy choć spróbować. Wąsko jak cholera, ale wydaje się, że
przynajmniej ścieżka tu kiedyś była. Gałęzie obrysowują naszego Landcruisera
niemiłosiernie, ale mozolnie posuwamy się do przodu. Po ok. km leży w poprzek spore suche
drzewo… Chyba wszystko na nic – trzeba
wracać – km na wstecznym, co za porażka : (
Gdyby nie gesty busz można by zahaczyć linę i je pociągnąć, udrożniając
przejazd. Ale kto wie, czy w
międzyczasie jakiś lewek nie wyskoczy z krzaków. Próbuję popchnąć drzewo
zderzakiem. Trzask łamanych gałęzi. Drzewo ledwo się przesuwa. Wszyscy czekają
w napięciu czy się uda. Po kilku próbach udało się! Mozolimy się dalej przez te
krzaki, co chwila wydaje się, że odwrót nieunikniony. Na kolejnym km leży
kolejne drzewo… Chwilami mi się wydaje,
że tak naprawdę to my sobie tą ścieżkę wymyślamy, a tak naprawdę to jej tu nie
było i nie ma. Wciskamy się w kolejne krzaki, w których na pewno nikt nas nie
będzie szukał. Atmosfera napięta na
tyle, ze nikt nie chce robić nawet zdjęć.
5,5 km zajęło nam godzinę. Co
będzie dalej? Kolejne zwalone drzewo, kolejny krzak na środku – ciągle wielka
niepewność; czy nie napotkamy czegoś co karze nam wracać kilka km na wstecznym
i jeszcze 100km, a wtedy to nie starczy nam paliwa na dojechani do pn granicy
Parku i dalej do najbliższej miejscowości ze stacją.
Na 8km łąka – hurra !
A tak naprawdę to nie wiadomo co lepsze, na łące trawa ma chwilami
ok 2m i nie widać, gdzie się jedzie. Do
tego doły o głębokości nawet ponad 1m ukryte są w trawie. Słonie w porze
deszczowej taplały się w błocie robiąc te doły.
Powoli, powoli posuwamy się ale do przodu...
Łąka jest doliną, która wywija się w różne strony, to na
północ, to na południe. Mam wątpliwości czy w ogóle gdzieś dojedziemy. Wjeżdżamy w kolejny zakręt dolino-łąki, a tu bagno. Rosną jakieś pałki i trawy w kępach.
Sprawdzam nogą – trawy dość suche, powinny unieść samochód. Przejeżdżamy J
Kolejne trudne miejsce objeżdżamy górą. Oczami wyobraźni
widzimy, ze ktoś tu przed nami jechał -
są 2 ślady!, które zamieniają się za chwile w jeden, żeby zniknąć zupełnie :-(
W linii prostej do drogi tylko 2,5km. Mija druga godzina
jazdy. Temperatura w chłodnicy wyraźnie i niepokojąco chce dotknąć czerwonego
pola – jest południe. Wkoło wielka
trawa, busz i doły. Metr po metrze, i
chyba naprawdę widać jakieś niby ślady
auta - trawa jakby zgnieciona jest kołami.
i nagle- jesteśmy na
drodze!!! Hurra !!!!!
Udało się udało, udało – przejechaliśmy .
Oglądam samochód, no nieźle się zahartował, cały w rysach.
Patrzę na chłodnice, o kurde, wygląda jak koszyk z trawy – zabita na amen.
Oczyszczam chłodnicę, otwieramy pudełko z kanapkami i ruszamy w dalsza drogę. Dziękuję dzielnej załodze, że wytrzymała
ciśnienie na tym hardcore`owym odcinku. Wszystkich wybierających się w te
strony informuje, ze został przetarty nowy szlak z Parku Moremi do Parku Chobe
Savuti i co najważniejsze, nie wymaga opłat wjazdowych.
Przez Savuti NP.
przelatujemy dość szybko, tłumy zebr właściwie nie motywują nas do wyciągnięcia
aparatu. Mijamy wielkie baobaby i żółknące jesiennie lasy – no tak kalendarzowa
jesień zaczęła się parę dni temu. Pędzimy po piaszczystych drogach. Wokoło wzgórza
pełne kamieni. Musimy na wieczór dojechać do jakiegoś campingu, aby jutro
ruszyć do Chobe River NP.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz