music

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

B1 - Pierwsza przygoda i sztuka Bushmanów


Botswana przywitała nas pierwszą przygodą. Krainie bushmanów (San peaople), trzeba by poświecić oddzielny blog, bo to tak ciekawa społeczność. Bardziej wnikliwym polecam swietną komedia pt Gods must by creasy, która przedstawia myslenie tych niezwykłych ludzi. Własnie w tej krainie planowaliśmy pierwszy nocleg na campingu bushmaeńskim poleconym przez Aldone i Kubę. Camping prywatny, więc jedziemy w ciemno, bez bookowania. Ostatnie kilometry w głebokim piasku wśród buszu przejechalismy już po ciemku. Wszystko się zgadza, brama jest i całkiem spora, ale zamknięta :(, żadnego nr telefonu. Jesteśmy umęczeni drogą, więc podejmuję decyzję, ze rozkładamy namiot i spimy przed bramą. Tak tez zrobiliśmy, uprzednio zjadłwszy kolację pod gwaiaździstym niebem. 
Obudził na jak zawsze słoneczy poranek - brama nadal zamknieta. Jak nas nie chcą to jemy sniadanie i spadamy. Pakujemy się. Mamy nawet niezły czas - jest 8.45, kiedy wsiadamy do auta. Chce odpalić a tu - CISZA!
Co jest? rozrusznik?


Nie to to bateria. Zero pradu :(


No dobra, co robimy? -  na pych automatu sie nie odpali. Ania zaproponowała, że popchamy przez piasek do głowniejszej drogi ok. 5km. Nawet nie mogliśmy ruszyć auta, a co dopiero pchać w piasku.
Zasięgu nie ma. Wchodzę na dach i czekam. Od czasu do czasu pojawia sie jedna kreseczka, więc skrzętnie ją wykorzystuję na rwane rozmowy, dzwoniąc do okolicznych lodgy z przewodnika, ale na niewiele to się zdaje. Albo ktoś nie kuma angielskiego, albo nie może skumać gdzie jesteśmy, a jeszcze żyby wpadł na pomysł jak nam pomóc - to oczekiwania zbyt daleko idące :(.  Chociaż, żeby się wysilił i zdobył aktualny nr telefonu tego campingu. Dobra - ostatnia złota myśl - dzwonię na policję. No chyba turystom pomogą.
Po wielu próbach, wobec ciagłego braku zasięgu, udało mi sie panu wytłumaczyc w czym problem - i pan błysnął, bo wyszukał mi z ksiązki telefonicznej nr tel. do warsztatu w pobliskim miasteczku (80km). No to ja panu już dziekuję, bo rozładowały mi się obie komórki, a naładować nie ma gdzie. Jedyny plus z tego wszystkiego taki, że się nieźle opaliłem, stojąc na tym dachu.  Jest południe - 38stC. Pozostaje nam tylko św. Antoni i marsz do drogi. O tej porze dnia to ewentualne drapieżniki leżą w cieniu, wiec powinno byc bez problemu. Dzielimy się, ja z Jasiem ruszam, Ania z Maćkiem zostają przy aucie, bo może jakis inny turysta będzie chciał skorzystać z dobrodziejstwa tego campingu i pożyczy nam troche pradu. Pakuję plecak, 5l wody, czapka - i ru... - a tu o dziwo otwiera się brama. Dwóch bushmanów wyciąga kable ze swojej bush toyoty. Panowie jak na wpadliscie???? - ktos do nas zadzwonił.  To cud -stwierdzilismy zgodnie.
Odpalamy maszynę, sugerujemy żeby Panowie zamiescili na bramie nr telefonu, a turystów napewno przybedzie na campingu - i ruszamy w drogę.

Zajezdżamy do wioski Dakae Care , gdzie znajdujemy galerię sztuki ludzi San.


Panuje tu luźna i kolorowa atmosfera. Po pracowni chodzą indyki. Panie śpiewają przy pracy. 











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz