music

sobota, 20 kwietnia 2013

Z1 Promem do Zambii




Kolejka do promu dla ciężarówek to podobno 3 tygodnie czekania. Prom zabiera 1 ciężarówkę i 2 osobówki. Chodzi od ósmej do osiemnastej , jak i zambijska granica, po drugiej stronie rzeki.  Mijamy wielokilometrowa kolejkę obozujących tu ciężarówek i wjeżdżamy  z impetem prosto na prom. Jest 17.50.
Już na promie jest wielu chętnych, aby nam pomóc (trochę jak w Gambii). Pożyczają mi kasę, bo oplata za prom jest w kwachach zambijskich, których oczywiście nie posiadamy, no bo niby skąd.  Dopływamy po paru minutach. Wielki syf i hałas wita nas w Zambii. Zamykam rodzinkę w samochodzie i idę do budy z napisem Emigration. Pani mówi hurry up, bo już 18.00. Wizę można kupić tylko w $ USA, których oczywiście nie posiadam.  Pokazuję moją kartę visa, a pani się uśmiecha: only cash. Czarny przyjaciel  już czeka, żeby mi pożyczyć 100$. Ja go pytam, ile ta przysługa? Odpowiedz brzmi: It depands on your heart, my friend. Chyba nie mam wyboru-  my new friend. Kupione załatwione – wiza jest (o dziwo na luźnym papierku). No to luz - udało się – jesteśmy w Zambii. Chce iść do wozu a mój nowy przyjaciel pokazuje mi jakaś zakratowaną budę o bliżej nieokreślonym przeznaczeniu. Ciekawe…, mam tam coś zapłacić, a buda zamknięta – no nic dziwnego jest 18.10.  Przyjaciel radzi żebym napierał na otwarte okno. No to ja tam proszę gościa i proszę, a ten tam siedzi i przerzuca jakieś papierki w głębi budy  – wreszcie się pojawił za osmalcowaną zasłonką w oknie i mówi: papers and 150 kwacha - mój czarny przyjaciel ma już odliczone. Daje mu, a tu inny nieznany mi i niewidziany przeze mnie przyjaciel mówi, ze mam wyjeżdżać autem,  bo chcą zamknąć bramę na granicy. No chwila, chwila, jakiś misiak wziął moje papiery (w tym paszport) do zamkniętej budy: sow, how can I odjechać teraz? No dobra, jest dziura w płocie. Wyjeżdżam, zamykam auto i wracam do budy. Robi się ciemno. odbieram papiery i jakiś kwit (jak się okazuje później to kwit opłaty za zanieczyszczenie środowiska moim pojazdem – no ciekawe, czy w tym syfie da się jeszcze coś zanieczyścić). Zginam papier i kieruje się do dziury, a tu z szarości i kurzu wychodzi jakiś gość z czarnym skórzanym chlebakiem i mówi 20 $. Chwila za co? My black friend kiwa głową, ze ok i ma już odliczone. Daje mu, coś tam jeszcze chcę – daje mu kwit od zanieczyszczenia środowiska o on mi pokazuje jakieś zaplecze kolejnej budy, ze niby mam tam iść. Do jasnej cholery co jeszcze? Czarny przyjaciel mówi hurry up i wkłada mi do kieszeni 150 kwachów. Wchodzę, a tam jakaś pani w mundurku przy jarzeniówce, jakby na mnie czekała.: „pasport and papers for the car, sir”. No ok. Czekam, pani sprawnie coś wystukała na kompie i podaje mi jakiś papierek: 150 kwacha. Ok zapłacone – wychodzę z tej maniany, strażnik zamyka za mną drzwi. Mój nowy przyjaciel czeka już z gościem od chlebaka, który w międzyczasie wypisał jakiś kwitek  po ciemku na masce jakiejś starej motorówki. Dobra Panowie, fajnie było, ale na mnie już czas. Gdybym wiedział, że to tyle korowodów i kasy, to nie wiem czy bym was w ogóle odwiedził.  Idę do dziury a tu z krzesła przed dziurą wstaje jakiś mundurek ze strzelbą, zagradzając mi drogę. Jak to będzie opłata za przejście przez dziurę to wole przejść górą, myślę sobie. Mówi, że coś chce zobaczyć, ale nie rozumiem co. Mój czarny przyjaciel, jak zawsze znajduje się na miejscu i wyciąga jakiś papierek z mojej kolekcji. No ok – można wyjść przez dziurę. Rodzinka zdziwiona, że tak długo. Długo nie długo, ale załatwione kochani!  – jedziemy do Livingstone. Pozostaje tylko ustalić jak rozliczyć się z przyjacielem i jego wspólnikiem, który wspomógł mnie na promie. Miejsca to w naszym aucie za bardzo nie ma, a do bankomatu 70km. Hmmm musimy się upchać. No dobra bierzemy jednego, czyli  wspólnika.  Siada z przodu,  Ania z dziećmi z tyłu. Aparaty pochowane, paszporty policzone, portfel na miejscu, telefon tez. Ruszamy! Nie lzja, znowu jakiś gość w zielonej koszuli z chlebakiem puka w szybę.  Otwieram okno:  Gościu co tym razem? A gość uprzejmie prosi o ubezpieczenie auta. Wyciągam moje świetne, kolorowe, internetowe ubezpieczenie z Multibanku, w nadziei, ze sprawdzi numery rejestracyjne i ruszymy. Myliłem się. On kiwa głową i mówi, że konieczne jest zambijskie. Kierownik samopomocy granicznej (wspólnik) robi bezradną minę, czyżby pajac o tym nie wiedział, że ma być zambijskie?  Kolejna buda z jarzeniówką, tyle że już za bramą i modzenie kolejnego papieru. Znowu jakieś 200 kwaczy, wspólnik wyciąga zmiętolone papierki. Dobra panowie, dziękuje i mam nadzieję, ze się już nie spotkamy. Za dużo się tu u was traci czasu i kasy - jest 19.30. Wsiadamy odpalam auto, a tu znowu ten sam mnie zatrzymuje. Moja cierpliwość jest na wyczerpaniu, a jak jestem głodny i spragniony to mam jej zdecydowanie mniej.  Tym razem okazało się, że Pan chciałby jeszcze jeden mój autograf. Proszę uprzejmie  my friend.  Save drive. Ok, my friend.

Jedziemy, jedziemy, kilometry ciężarówek czekają,  również i  z tej strony rzeki. Próbujemy gościa na różne tematy i wniosek jest taki, że albo słabo liczy, albo coś ściemnia z kwotami. Twierdzi np. że paliwo jest bardzo, bardzo drogie w Zambii i ze kosztuje ok. 8000 kwaczy za litr, a mój samochód wycenia na  400.000 kwaczy.  Próbujemy po cichu wysłać smsa, aby dowiedzieć si, ile tak naprawdę 1$ jest wart kwaczy.  Odpowiedz nie nadchodzi. Mnie się wydaje, ze te kombinacje będą mieć związek z ich wynagrodzeniem za usługę. Dojeżdżamy do Livingstone, właśnie w tym momencie dochodzi odpowiedz. 1$ = 5 kwaczy nowych lub 5000 starych. No to jestem w domu. Czyli on gada w starych. Zatrzymujemy się przed bankomatem, a tam już czeka mój drugi czarny przyjaciel od dolarów – no jaki jesteś szybki – myślę sobie (jednak kasa motywuje).  Idę do bankomatu, oglądam się wkoło , jestem czujny. Wybieram kasę, targujemy hojność  mojego serca – dogadane - żegnamy się uprzejmie. Chyby, źle ich oceniłem, to poczciwe chłopaki, które znalazły lukę w rynku, wstrzelili się doskonale, celując na ostatni prom z Botswany  przed 18.00
Na nawigacji nastawiam Jolly Boys Hostel. Zajeżdżamy na podwórko. Wszędzie pełno ludzi. Miła atmosfera: muzyczka, piwko, bilard, śmiechy.  Aldona z Kuba już nas ciepło witają.
Dobrze dotrzeć do bezpiecznej przystani.


To juz nastepnego dnia rano :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz